logo facebook
Ta strona używa Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania - przeczytaj naszą politykę prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z polityką prywatności. AKCEPTUJĘ
Zdjęcia z Gminy Poczesna
Herb Gminy Poczesna
 

Wyjątkowi z wyjątkowych...

    z dnia: 2020-03-17
Można pokonać swoją słabość, trzeba tylko chcieć i już!
jan-kieliszekjan-kieliszek

 

„Piłem, żeby przeżyć, nie piję by żyć” – takie motto przyświeca nie pijącemu od 26 lat mieszkańcowi Gminy Poczesna, panu Janowi.

Pan Jan mówi o sobie, że jest chodzącym przykładem, że jak się tylko chce, jak się ma wolę życia można przestać pić i wyjść na ludzi, nawet jeśli się wcześniej działało tak, żeby się unicestwić.

Pan Jan pochodzi z Sanoka. Alkohol zasmakował mu w ósmej klasie szkoły podstawowej… Potem było już tylko gorzej.

 

Aneta Nawrot: Co zadziało się w tej ósmej klasie?

Jan: - Po ukończeniu podstawówki doszedłem do wniosku, że to trzeba uczcić. No i zrobiliśmy imprezę mocno zakrapianą alkoholem. Po prostu upiłem się na niej do nieprzytomności. Alkohol mi zasmakował. Zacząłem uważać go jako swojego sprzymierzeńca, a nie wroga. Po podstawówce zacząłem naukę w technikum. I tutaj też na imperatiwach nie brakowało wódki. Mogę powiedzieć, że lała się strumieniami, a ja się bawiłem. Potem przyszła czwarta klasa i doznałem szoku…

 

Jakiego rodzaju?

- Otóż właśnie wtedy dowiedziałem się, że jestem dzieckiem adoptowanym, że rodzice którzy mnie wychowywali są przybrani. Ale to nie był koniec. Dowiedziałem się również, że mam naturalne rodzeństwo, że w sumie była nas piątka i każde z nas jest gdzie indziej. Nie mogłem sobie tego poukładać. W końcu zażądałem, aby zawieziono mnie do mojego prawdziwego ojca. Adopcyjni rodzice spełnili moją prośbę.

 

I?

- Pojechałem do Dusznik Zdroju, bo mój naturalny ojciec tam mieszkał. Tutaj kolejny szok. Mój ojciec był alkoholikiem, a jego dom to była melina. Ale mnie się to spodobało. Nikt mnie nie kontrolował, nikt mi niczego nie zabraniał. Była wódka, było fajnie… Tak mi się wtedy wydawało. Tak zabalowałem w tych Dusznikach, że „przedłużyłem” sobie wakacje… Konsekwencją było wyrzucenie mnie ze szkoły. Mój ojczym starał się mnie ratować.

 

W jaki sposób?

- Był wojskowym i to wysokopostawionym. Uznał, że pomoże mi wojsko. Dyscyplina… Nie miałem nic przeciwko temu. Myślałem jednak, że wrócę do Sanoka, bo przecież mieszkaliśmy tuż przy koszarach. Tymczasem on załatwił mi jednostkę w Słupsku. Chyba dalej od domu to się już nie dało. W wojsku dyscyplina była owszem, ale zdobycie alkoholu - szczególnie dla tego, kto chciał się napić - nie było trudne. No więc piłem i coraz bardziej popadłem w nałóg. Kiedy zakończyłem służbę, ojczym załatwił mi pracę w stoczni gdańskiej. Pojechałem tam, zobaczyłem jak to wygląda, po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem na dworzec. Pierwszy pociąg jaki odjeżdżał był do Rzeszowa. Uznałem, że to znak. Wsiadłem do niego i wróciłem do Sanoka. Bo muszę powiedzieć, że mnie do Sanoka zawsze bardzo ciągnęło. Wydawało mi się, że tam jestem bezpieczny. Ojczym znów wyciągnął do mnie pomocną dłoń i załatwił mi pracę. Byłem z niej bardzo zadowolony i otrzymawszy pierwszą wypłatę postanowiłem to uczcić. Oczywiście alkoholem. Z tym, że ta impreza skończyła się bardzo źle. Upiłem się i bardzo narozrabiałem. Zostałem zatrzymany za napad i rozwój z bronią w ręku. Oczywiście poprosiłem ojczyma o pomoc, ale on wtedy mi odmówił. Powiedział, że już dość dawania szansy. Dostałem wyrok 5 lat. Wyszedłem po trzech, bo będąc w więzieniu, skończyłem szkołę. Co prawda bez matury, ale całe technikum.

 

Czy miał Pan wrażenie, że właśnie zaczyna Pan nowe życie?

- W pewnym sensie tak. Założyłem rodzinę. Zacząłem pracować i wydawało się, że wszystko ułoży…

 

Ale,

- no właśnie okazało się, że w laboratorium RTG jest dostęp do alkoholu no i znów się zaczęło. Żona tego nie wytrzymała.

 

Kiedy w końcu powiedział Pan „dość”?

- W 1994 roku w Sandomierzu, po czterech latach bezdomności i tułania się od schroniska do schroniska. Czułem, że to jest ostatni dzwonek. Poszedłem na miting AA w Stalowej Woli, tam wyrzuciłem z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Otrzymałem pomoc od drugiego AA, który powiedział mi o terapii. Wiedziałem, że muszę się jej poddać. Poszedłem do szpitala i powiedziałem, że chcę przestać pić, że chcę dostać się na leczenie. Jednak kierownik wyjaśnił, że mnie nie przyjmie, żebym sobie poszedł. Poszedłem. Ale niedaleko. Siadłem na ławce i pomyślałem, że teraz albo nigdy. Wróciłem i powiedziałem: „Ja nic od pana kierownika nie chcę, ja tylko pragnę przeżyć sześć tygodni jak człowiek”. On popatrzył na mnie. Zrozumiał, że jestem zdeterminowany i… wyraził zgodę. Dodał, że przez tydzień mam nie pić i zgłosić się na oddział. Ostatnie piwo wypiłem 31 sierpnia 1994 roku. Potem przez tydzień nie piłem i przyjęto mnie na detoks.

 

I się udało?

- Po tym turnusie było takie zebranie z – można powiedzieć - komisją i tam wszystkie 20 osób, łącznie z moją bezpośrednią terapeutką, powiedziały mi, że nie rokuję, że mi się na pewno nie uda wyjść z nałogu.

 

Nie zraziło to Pana?

- Wręcz przeciwnie. Bardzo mnie to zmobilizowało. Tak sobie pomyślałem: „Ja wam pokażę, że potrafię, że mogę, że mam taką wielką chęć wyjścia z alkoholizmu”. Ta chęć udowodnienia, że nie jestem skończony pomogła. I pomogła jeszcze jedna rzecz…

 

Jaka?

- Jak skończyłem tę terapię, to podjąłem pracę w zakładzie pogrzebowym. I to był dla mnie wielki wstrząs. Bo pomagałem „pochować” wielu moich kumpli od kieliszka. I wtedy zdałem sobie sprawę, że ja jeszcze nie chcę żegnać się z tym światem, że nie chcę jak oni, iść w młodym wieku do ziemi. Udało się. 26 lat nie piję. Teraz mieszkam w gminie Poczesna. Mam rodzinę, pracę, jestem szczęśliwy…

 

Czy uważa Pan, że każdy może wyjść z alkoholizmu? Każdy może zacząć życie od nowa?

- Po swoich doświadczeniach i przeżyciach myślę, że tak. Trzeba tylko bardzo, bardzo, bardzo chcieć. Mieć motywację. I to silną motywację. Trzeba też wybrać dogodną dla siebie terapię, bo jednym pomaga psychoterapia innym psychoterapia wspomagana lekami, a jeszcze inni doskonale radzą sobie przyjmując tzw. terapię naturalną. Trzeba mieć właściwego terapeutę, który poprowadzi, bo na jednych działa „pochwała” a na innych wręcz coś przeciwnego. Ale najważniejsze jest CHCIEĆ i wierzyć, że jak się będzie ciężko pracować, to się uda.

 

Chętnie dzieli się Pan swoimi przeżyciami z innymi, a szczególnie z tymi, którzy teraz są w takiej sytuacji w jakiej Pan był 27 lat temu?

- Nikomu, kto mnie prosi o pomoc, o radę o wyjaśnienie pewnych spraw czy rozmowę, nie odmawiam pomocy. Wiem jak to jest być na dnie, ale wiem, że z tego dna można się odbić i stać się porządnym człowiekiem, który będzie przydatny dla społeczeństwa, swojej rodziny, i który będzie szczęśliwy – jak ja teraz.

 

Dziękuję za rozmowę.


 

 

Jan – to fikcyjne imię. Prawdziwe imię i nazwisko – znane redakcji „SPOIWA”; wywiad autoryzowany.


zam. an